Anna Malinowska

„Dla czystych wszystko jest czyste, a dla pokalanych i niewierzących nic nie jest czyste, ale pokalane są zarówno ich umysł, jak i sumienie. Utrzymują, że znają Boga, ale uczynkami swymi zapierają się Go” [Tyt.1; 15-16]

Wychowana w rodzinie katolickiej, zawsze wydawało mi się, że znam Boga, że jestem wierząca, nawet kiedy robiłam wszystko, co temu przeczyło. Wystarczało przecież zdawać sobie sprawę, że On jest gdzieś tam daleko, niedostępny, i żyć dalej „po swojemu”. Tak więc chodziłam do kościoła, uczestniczyłam w mszy wierząc, że w celebrowanym opłatku symbolicznie siedzi sobie Pan Jezus. W miarę regularnie spowiadałam się księdzu, nie wiedząc jeszcze wtedy, jak bardzo katolicka tradycja przeinaczyła i wypaczyła naukę Naszego Pana Jezusa Chrystusa, stawiając księdza równym Bogu w odpuszczaniu grzechów. Nie trzeba dodawać, że spowiedź taka nie zmieniała w moim postępowaniu dosłownie NIC, więc zaczynałam ją również traktować machinalnie. Tylko, że ciągle czułam, że „coś tu chyba jest nie tak” i brakowało mi czegoś istotnego w religii. Podświadomie czułam że tradycja katolicka pozbawiona jest Najważniejszego. Nie trzeba dodawać, że nie radziłam sobie z życiem i ze sobą, bo mimo „nowoczesności” i „otwartości na świat” dręczyły mnie wciąż wyrzuty sumienia, że nie żyję tak, jak powinnam.
„Zna Pan tych, którzy są Jego i niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy, kto wzywa Imienia Pańskiego” [2 Tym.2;19]

Kiedy Bóg ratował mnie z kolejnych tarapatów (w które notabene sama się pakowałam) wydawało mi się, że muszę mieć „świetnego anioła stróża”, skoro ciągle mi się udaje wyjść cało z różnych opresji. Choć wiedziałam, że Jego cierpliwość może się kiedyś skończyć i tak nic sobie z tego nie robiłam. Dobrze pamiętam chwile, kiedy się pytałam Boga, jaki ma wobec mnie plan, skoro mnie ciągle zachowuje. Nie zadawałam tych pytań z wiarą, że mogę usłyszeć na nie odpowiedź, ale czułam bardzo mocno, że jakaś „Siła” czuwa nade mną i nie pozwala mi się do końca stoczyć. Musiałam wypróbować prawie wszystkiego, żeby stwierdzić, że to mnie donikąd nie doprowadza. Żyłam tak, jak dyktował mi świat, choć wydawało mi się, że jestem bardzo „wyzwolona”, jako feministka sprzeciwiająca się normom ubioru, zachowania, ba, nawet czasem kultury. Ale mimo to czułam się źle ze sobą. Dzisiejszy świat proponował mi psychologa, lekarzy, setki terapii, środki farmakologiczne i w końcu odurzające, żebym przestała się czuć źle. Nie znalazłam tam leku, którego szukałam. Totalnie usidlona przez hobby, które stało się moim bożkiem, wszystko mu podporządkowywałam i patrzyłam na świat tylko z tej perspektywy. Kiedy wytatuowałam sobie swój pseudonim artystyczny byłam pewna, że „to lot na całe życie, nie sport sezonowy”, ale Pan na szczęście szybko zweryfikował moje nastawienie i chwała Mu za to. Pokazał mi, że wszystko, co się stawia na Jego miejscu jest godne pożałowania, bo to On jest jedyną Światłością i tylko On może mi dać prawdziwy Pokój, prawdziwą Wolność i Życie.

„Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne, wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić” [1 Kor. 6;12] – to werset, który wiedziałam, że jest skierowany właśnie do mnie.

Pan wiedział bardzo dobrze, jak może do mnie trafić Jego Słowo i kogo wybrać, aby wskazać mi jedyną słuszną, wąską Drogę (co uważam za po prostu genialny Plan!!), bo posłużył się kimś, kto najlepiej łączył moje byłe już namiętności z Jedyną Prawdą. Może w sposób niekonwencjonalny, bo przede wszystkim przez filmy oraz inne pliki z Internetu, ale zaczęłam szukać Prawdy. Miałam tysiące pytań i łaknęłam na nie odpowiedzi, jako „wierząca” nie potrafiłam zrozumieć podstawowych Prawd Wiary. Właśnie w tym czasie, jak zaczynały mi się otwierać oczy, ale ograniczały mnie zajęcia codzienne, Pan zesłał na mnie ciężką chorobę, która (i tu znowu genialny Plan!!) okazała się zaiste błogosławieństwem, bo dzięki niej zabrał mi Pan papierosy (samej jakoś nigdy na dłużej nie udawało mi się rzucić, a paliłam 11 lat) i dał mi Pan czas, abym mogła się skupić tylko na Nim od rana do wieczora. Kiedy w końcu otworzyłam Biblię okazała się ona dla mnie taka zrozumiała! A gdy mi tak odpowiadała na kolejne pytania zobaczyłam, że Bóg chce mi powiedzieć, że moje życie nie do końca Mu się podoba.

„Zewleczcie z siebie starego człowieka wraz z jego poprzednim postępowaniem, którego gubią zwodnicze żądze i odnówcie się w duchu umysłu waszego, a obleczcie się w nowego człowieka, który jest stworzony według Boga, Sprawiedliwości i światłości prawdy” [Ef.4;22-24]

Bardzo dotknęły mnie słowa pewnego kaznodziei komentujące ten werset - „Skoro Bóg mówi ZEWLECZ to ty się nie módl BOŻE ZRÓB TO”. Oczywiście nie był to czas łatwy, bo jak zaczynałam się stopniowo ze wszystkiego uwalniać, zaczął o mnie walczyć ten, w którego mocy już nie byłam. Wiedziałam, że muszę się odwrócić od starego życia, zaprzeć się samej siebie. „- Ale jak to??” – Podszeptywał mi znajomy głos – „Nie możesz tak po prostu rzucić wszystkiego, o co tyle lat walczyłaś (a czego nigdy nie dostałam - dzięki Bogu) i się odwrócić od tego na rzecz jakiś średniowiecznych wartości, które są przeżytkiem!!”. Tylko, że Pan zaczął mnie już zmieniać i czułam, że ja już nie należę do swojego starego świata i nie podzielam ich wartości. Kiedy pierwszy raz wyspowiadałam się bezpośrednio Bogu z wszystkich
brudów, które mnie tyle lat oblepiały (a które przez spowiedź katolicką wcale nie chciały się ‘odkleić’), pierwszy raz poczułam naprawdę Jego Obecność i Jego Przebaczenie. Jednak nie wpuściłam wtedy Jezusa do wszystkich zakamarków mojego serca. Zostawiłam sobie kawałek „starego serca”, który miał być tylko dla mnie, a który całkiem niewinnie wkradał się do mojego obcowania z Panem przynosząc upadek. Nie trzeba być wielkim mędrcem, żeby zgadnąć, co stanowiło mój czuły punkt, moją odskocznię, dla której potrafiłam niejednokrotnie poświęcać własną godność. Więc ja wiedziałam, że i szatan wie. Ale na tym poprzestałam. Do czasu, kiedy przyszła i realizacja z jego strony. Kiedy więc nędzna i skruszona przyszłam do Boga na kolanach, tym razem w szczerości swego serca poprosiłam Go, żeby zrobił coś z moim życiem i bardzo potrzebuję Jego interwencji, bo ja nie daję rady sama. Zdałam sobie sprawę, że bez Jezusa w moim życiu nigdy nie wygram i nie będę umiała przeciwstawić się presji tego świata, trendom, znajomym. Wtedy tak naprawdę zaufałam Panu do końca.

W międzyczasie Bóg zaprowadził mnie do zboru Kościoła Wolnych Chrześcijan, który ‘przypadkiem’ był pierwszym zborem w moich poszukiwaniach społeczności z innymi wierzącymi i w którym przyjęłam chrzest wiary. Pan prowadzi mnie dalej swoimi ścieżkami i mając obmyślony dla mnie Najlepszy Plan stawia mnie tam, gdzie mogę służyć Innym i być Świadectwem Jego Ewangelii.